Wiecie co? Nie obiecywałem sobie wiele po dzisiejszym koncercie… Spodziewałem się raczej niskiej frekwencji oraz raczkujących kapel. Przez lata zajmowania się mirem domowym zapomniałem ile radości daje spotkanie się w takim miejscu. To co się działo przerosło moje najśmielsze oczekiwania…
Kogo to obchodzi. Okazuje się, że wielu to obchodzi! Chłopaki z tego zespołu jako pierwsi montowali się na scenie, wyglądali całkiem znajomo, zwłaszcza basista, ale nie byłem w stanie przypomnieć sobie jakim cudem mogłem ich już widzieć. Chłopaki rozpoczęli coverami, poleciało Arctic Monkeys. Wzorowo odegrany kawałek, bardzo fajnie sprawdzała się zwłaszcza sekcja rytmiczna, widać było, że dobrze rozumieją się na scenie. Niemniej nie moje oczekiwania - cover, w dodatku po angielsku. I na następnym kawałku coś mnie poruszyło. Również cover, ale Myslovitz - pomyślałem - tak, właśnie o to chodzi. Zacząłem domniemywać o co może chodzić chłopakom, jaką stylistykę chcieli obrać - gitarzysta bardzo fajnie zaśpiewał całość - barwa głosu i granie przywoływały mi na myśl Negatyw - apetyt zdecydowanie wzrósł! Nagle okazało się, że na scenę dołączy… wokalista.
Zapowiedzieli, że od teraz wchodzi własny materiał - wspaniale na to czekam! Pamiętam, że podobało mi się, chłopaki odnajdywali się w rockowej stylistyce dobrze, ciekawa kompozycja, wokalista zdecydowanie fajnie radził sobie w wyższych rejestrach. Potem czas na kolejny cover tym razem RHCP i na koniec poleciała petarda - kawałek z polskim, przemyślanym tekstem i ciekawą kompozycją - wokal też się tu popisał - w tym kierunku zdecydowanie ta kapela powinna podążać. Zaczęło mi to przypominać troszkę stary, solidny Akurat. Był bis, poleciał ponownie cover.
Ej, chłopaki - jest potencjał - wyznaczcie sobie drogę i się niej trzymajcie. Róbcie własny materiał i dawajcie znać jak postępy!
Podczas trwania coveru przód widowni opanowały dziarskie chłopaki, tłum przesunął się mocniej do tyłu, starsza pani próbowała przewidzieć z której strony padnie cios od nabuzowanych młodzieńców. Czas, żeby punk opanował scenę. I tak też się zadziało, wjechał nowy sprzęt na scenę wraz z chłopakami i perkusistką z T55 oraz pieść religijna śpiewana przez część widowni. Rozpoczął się punkowy koncert. Gołym okiem widać, że kapela ma zajebiste doświadczenie. Wszystko się klei, lecą własne piosenki, brzmienie super, gitarzysta ma skillsy, a wokalista niejedno do powiedzenia używając przy tym swojego przyjemnego (choć w standardach punkowych chyba powinno unikać się takiego określenia) głosu. Nie jestem znawcą gatunku, ale to co słyszałem przypominało mi najlepsze kawałki jakich było mi dane słuchać na płytach dołączonych do zinu “Garaż”. Punk przeplatał się z rock’n’rollem a gitarzysta mimochodem puszczał oko do Lady Pank. Miłym akcentem było również pojawienie się starego składu na scenie przy bisach, zajebiście wyszło z chórkiem. Z radością posłucham ich więcej gdy tylko będzie okazja. Mają już jakieś wydawnictwo? Nie zdziwiłbym się!
Rozstawiać zaczęła się największa zagadka wieczoru. Inflatable Beverage Cooler (powinni się nazywać that unpronounceable band)
Wjechał najbardziej wypasiony sprzęt, dużo jak na poprzedników efektów i urozmaicaczy, chłopaki bardzo zadbani, dziewczyny z pewnością były zadowolone.
No i tak się zastanawiam co teraz się wydarzy… sala zapełniła się po brzegi! Może jakiś rock progresywny? Kolesie wyglądają trochę jak Muse, tak to będzie kalka Muse’a - pomyślałem. W sumie mógłbym przestać myśleć na przyszłość - Ci ludzie zagrali najmniej szablonowy, najbardziej pokopany zestaw dźwięków jaki było mi ostatnio słyszeć. Poszarpane rytmy, nieprzewidywalne takty, chaos kontrolowany - tak to odbierałem. Trudno to jednoznacznie wrzucić do jakiejś szuflady gatunkowej. Niewątpliwie mamy tu solidną dawkę rocka… kapkę jazzu, psychodelii, bluesa też można było doświadczyć, ale absolutnie nie były to standardy, nic przewidywalnego, coś całkowicie poza pudełkiem! Gitarzysta wymiatał, widać, że zna się na rzeczy. Sekcja rytmiczna zajebista. Ale to wokalista Kacperek ściąga na siebie największą uwagę - raz - jest cholernie charyzmatyczny, nie pozwala się nudzić, non stop coś się dzieje - dwa - wokal - ja pierdolę - to co usłyszałem przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Zastanawiałem się długą chwilę jak to zaszufladkować, przez głowę przechodziło mi parę dużych nazwisk amerykańskiej sceny rockowej, ale to nadal nie do końca to. Gdy tak sobie o tym myślałem zaczęła wybrzmiewać jedna z ważniejszych dla mnie basowych linii melodycznych… Indifference Peal Jam… Słów mi brak… To jeden z najlepszych kowerów jaki w życiu słyszałem. Nie doświadczyłem jeszcze takiego podejścia do tego kawałka. Wzięli go, podlali własnym sosem i kopnęli z półobrotu. No teraz nie miałem złudzeń. Kolesie są wymiataczami po szkołach muzycznych każdy i wbili się na krzywy ryj na imprezę dla młodych kapel… Po czym powiedzieli, że to ich pierwszy koncert. No kurwa oniemiałem, WTF?!? To jest fizycznie niemożliwe. Jeśli to jest ich pierwszy koncert, to boję się pomyśleć jaki będzie ich drugi. Kolesie mają wszystko, żeby zdobywać świat. Absolutnie wszystko. Jestem przekonany, że jeszcze o nich usłyszymy a ja chciałbym być ich managerem… Na boga, jeśli macie jakieś nagrane kawałki, podzielcie się koniecznie… No cholera jasna!!
Zmiażdżony to może za duże słowo, ale to wydarzenie przypomniało mi bardzo dobitnie, dlaczego kocham twórczą a nie odtwórczą muzykę, dlaczego takie małe koncerty są najlepsze i w końcu dlaczego chce wspierać młode zespoły. I teraz wyobraźcie sobie ile takich talentów jeszcze poniewiera się w naszej okolicy nieodkrytych? Koniecznie dawajcie o sobie znać, dajcie do siebie dotrzeć! Tu i teraz!
To był mój pierwszy Rock w MOK, jeden z lepszych gigów w moim życiu. Brawa dla organizatorów. Oni to umożliwili, oni zebrali nas do kupy, oni dbali o nasze bezpieczeństwo i żebyśmy świetnie się bawili. Tak trzymajcie!
Pozdrawiam świeżo poznaną Gosię, Rafała i Ostrego (mam nadzieję, że nie popieprzyłem). Miło było Was poznać! Jesteśmy w kontakcie!
A Wy jakie macie odczucia po koncercie?
K